Chleb żytnio-pszenny na zakwasie własnej roboty piekę już od prawie roku, no może przesadziłam z tym rokiem, zaczęłam gdzieś w okolicach lutego ;))). Ten chlebek i tylko ten smakuje mi o każdej porze dnia, sam i bez niczego, bo jest po prostu doskonały. Zabawę w pieczenie chleba zaczęłam od przygotowania własnego zakwasu z mąki żytniej, przepis na ten zakwas jak i na chlebek znalazłam w necie. Najpierw była ciekawość,a potem przyszła fascynacja tym, że z mąki, wody i powietrza powstaje coś, co działa jak drożdże. Później nastąpiła u mnie całkowita euforia i radość z tego, że potrafię sama upiec sobie chleb.... Tak, w 21 wieku takie umiejętności są większości ludzi obce, więc ja byłam z tego faktu niezmiernie dumna i zachwycona, że wiem jak to się robi bez użycia drożdży. Chlebek jest bardzo prosty, używam pół na pół mąki pszennej i żytniej, dodaję też sporo ziaren słonecznika, dyni, lnu i to na co mam jeszcze ochotę, na przykład suszoną śliwkę albo żurawinę. Piekłam też chlebek z ciecierzycą, też był bardzo dobry.
Po upieczeniu studzę chlebek na takiej drewnianej kratce.
Robótkowo dzieje się trochę, zaczęłam wyrabiać resztki włóczek akrylowych, docelowo ma powstać z tego pled, który będzie służył jako narzuta albo koc. Na razie mam jeszcze trochę do dziergania i wykończenia.
Zrobiłam też różyczki z resztek bawełny, które miały posłużyć do zrobienia dywanika łazienkowego, ale na razie pracę zarzuciłam, zdecydowanie wolę bawełnę w cieplejsze dni. Jesienią i zimą lubię dziergać z włóczek zdecydowanie cieplejszych w dotyku.
Jak widać znów chwyciłam kilka srok za ogon, nie wspomnę jeszcze o wykończeniu wdzianka z koronki irlandzkiej, które zaczęłam latem ... Czasami tak bywa, że brak czasu albo ochoty, ale na pewno do lata wszystko skończę ;))).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz